Niemcy nie kryli wrogiego nastawienia do Polaków w Wolnym Mieście Gdańsku. Napadano na polskich urzędników, studentów wyrzucano z uczelni siłą.
Marynarz Władysław Jerzyk, któremu Niemcy wycieli na klatce piersiowej swastykę, stanął przed sądem za… „symulowanie”. Przejeżdżający przez miasto pasażer polskiego pociągu stwierdził, że „w powietrzu czuło się już nadciągającą wojnę”. I tak też się stało kilka lat później.
Polacy w Gdańsku – „obcy okupanci”
„Prawie codziennie zdarzały się jakieś incydenty (…) Ofiarami tej antypolskiej nagonki padali przede wszystkim polscy urzędnicy w Gdańsku – listonosze, kolejarze i celnicy. Na listonoszy napadano, przecinano im torby z listami, bito, wyzywano od polskich świń i przybłędów. Wielokrotnie niszczono polskie skrzynki pocztowe, zamalowując je smołą itp. preparatami. Oczywiście za każdym razem gdańska policja, która normalnie czepiała się byle prostytutki na ulicy, była w takich przypadkach dziwnie opieszała i bezradna (…). Za każdym razem sprawcy napadów na polskich urzędników w Gdańsku zdołali niepostrzeżenie umknąć, a policja twierdziła, że poszkodowany Polak sam jest sobie winien, bo po co prowokuje polskim mundurem zranione uczucia subtelnych gdańszczan, którzy mają prawo u siebie w domu nie tolerować obcych okupantów”.
Oprócz tego w planach Hitlera kipiący od narodowościowych konfliktów Gdańsk miał stać się pretekstem do wybuchu wojny. Coraz bardziej napięta sytuacja polityczna tylko upowszechniała akty przemocy wymierzone w Polaków zamieszkałych w mieście. Do tego stopnia, że polscy urzędnicy, wychodząc do pracy, prawie zawsze spodziewali się jakichś incydentów. Jak wyglądały prześladowania Polaków w Wolnym Mieście Gdańsku?
Znienawidzony Polenhof
Powstanie nowego organizmu państwowego, jakim było Wolne Miasto Gdańsk, nie było zadowalające dla żadnej ze stron. Polacy, którzy stanowili mniejszość (ok. 10 % ludności), mieli ograniczone możliwości tworzenia własnych urzędów. Wolno im było jedynie utrzymywać urzędników pocztowych i celnych, a także kolejarzy oraz garnizon wojskowy na Westerplatte. Niemcy z kolei wnosili pretensję o to, że zostali oderwani od Rzeszy, stając się jakimś marionetkowym tworem na mapie Europy. Nie w smak była im również budowa polskiej Gdyni i portu, który od teraz stanowił konkurencję dla Gdańska.
Oprócz tego po demilitaryzacji miasta Polakom przypadła część koszar dawnej Heeresanger (dziś aleja Legionów) oraz zabudowania ulic Brösener Weg (dziś ul. Bolesława Chrobrego) oraz Ringstraße (ul. Tadeusza Kościuszki). Ta część miasta, nazywana przez Niemców Polenhof, w późniejszym czasie, zwłaszcza dla gdańskich nazistów, była solą w oku. Tym bardziej że bardzo szybko rozwinęło się tam życie społeczne, kulturowe i sportowe.
Powstał tam Polski Dom Studencki tzw. Bratniak, czyli Bratnia Pomoc Zrzeszenia Studentów Polaków Politechniki Gdańskiej. Dodatkowo w 1922 roku założono Klub Sportowy Gedania, który osiągał sukcesy w lokalnych rozgrywkach. W 1925 roku zbudowano polski kościół katolicki pw. św. Stanisława, którego proboszczem został ks. Bronisław Komorowski (zamordowany w marcu 1940 roku w obozie Stutthof). Odprawiane tam uroczystości świąt państwowych czy procesje Bożego Ciała tylko przypominały, że miasto ma też polskie oblicze. Tak samo jak prężnie działająca poczta czy polskie szkoły. Polacy chętnie korzystali z nadanych praw, które były często nierespektowane przez niemiecką stronę.
W walce o prawa
Aby zadbać o prawa społeczne i polityczne ludności polskiej na terenie WMG i interweniować w sytuacjach, w których strona niemiecka coraz częściej dopuszczała się ich łamania, zdecydowano się na utworzenie Gminy Polskiej. Działała ona skutecznie i dzieliła się na kilka wydziałów, zrzeszając popierających sprawę rodaków.
Jak niewygodna była to instytucja dla gdańskich Niemców? Odpowiedzią na to pytanie może być los jej prezesa, Romana Ogryczaka, którego aresztowano 1 września 1939 roku, a następnie pobito do tego stopnia, że zmarł tego samego dnia. Miał wybite oko i zmasakrowaną całą twarz.
Jednak nie była to jedyna taka instytucja. Obok Gminy Polskiej powstał konkurencyjny Związek Polaków w Wolnym Mieście Gdańsku, który głosił hasła walki w obronie języka polskiego oraz polskiej szkoły i domagał się całkowitego zrównania pod względem prawnym ludności polskiej z niemiecką. Walka Polonii gdańskiej o prawa i swobody generowała wśród gdańskich Niemców nastroje antypolskie. I choć początkowo wszelkie incydenty sprowadzały się tylko do niecenzuralnych komentarzy oraz aktów wandalizmu, po dojściu do władzy nazistów zamieniły się w jawne szykanowanie i prześladowanie ludności polskiej.
Niemiecki antypolonizm
Eskalacja przemocy wobec Polaków nastąpiła za sprawa przybycia do Gdańska Alberta Forstera. Rozbudował on nazistowskie struktury SA i SS, których zadaniem było prześladowanie opozycji, ale także rozprawianie się z Polakami i Żydami. Na wszelkie sposoby starano się uprzykrzać im życie. Dotkliwie przekonywali się o tym pocztowcy, którym bardzo często przecinano torby z listami, wyzywano lub utrudniano pracę m.in. zamalowując skrzynki pocztowe łajnem lub smołą czy wyrywając im torby i wysypując listy do kałuży bądź na chodnik.
O tym, jak bardzo silna była niechęć do Polaków, może świadczyć fakt, że niemieccy właściciele zakładów pracy pozbawiali zarobku każdego, kto ośmielił się zapisać swoje dziecko do polskiej szkoły. Do wielu tego typu sytuacji przyczyniła się nazistowska propaganda. Celem nazistów było też usunięcie wszystkich przedmiotów i symboli polskich widniejących na murach czy zabytkach miasta. W 1933 roku w czasie prac konserwatorskich w dworze Artusa usunięto tarczę z herbem i orłem Jana III Sobieskiego oraz sztandar z wizerunkiem Stanisława Augusta Poniatowskiego. Oprócz tego w grudniu 1935 roku usunięto dwa złote orły zdobiące bramki ogrodzenia Fontanny Neptuna.
Głośnym echem na całym świecie odbiła się sprawa wyrzucenia polskich studentów w lutym 1939 roku z Politechniki. Do sal wykładowych wdarły się nazistowskie bojówki i bijąc młodych uczniów, wypędzili ich za bramy uczelni. Na ten temat rozpisywały się wszystkie polskie dzienniki i to w momencie, gdy w Warszawie znajdowali się Ribbentrop i Himmler. Latem tego samego roku co rusz miały miejsce przemarsze nazistowskich formacji, które przechodząc przez miasto, dewastowały kamieniami witryny polskich sklepów.
Hakenkreuz na piersi
Akty wandalizmu oraz akcje propagandowe były jednak niczym w porównaniu do tego, do czego zdolni byli niemieccy oprawcy. Plan rozbudowy nazistowskich bojówek, a także ciągłe szkalowanie Polaków przyniosły natychmiastowe, pożądane efekty. Już w styczniu 1931 roku Niemiec Walter Gengerski zamordował w biały dzień polskiego urzędnika PKP, działacza Gminy Polskiej Bolesława Strybickiego. Zbrodnia ta opisywana była zarówno przez gazety polskie, jak i niemieckie. Jak można się domyśleć, w tych drugich była usprawiedliwiana, a sam sprawca przedstawiany jako bohater, który ośmielił się przeciwstawić niesprawiedliwości jaka spotkała Niemców.
Do kolejnego ataku doszło już w kwietniu tego samego roku w gdańskiej stoczni. Dozorujący tam marynarz Władysław Jerzyk, doglądający naprawiany w dokach statek „Kopernik”, został napadnięty przez niemieckich agresorów. Jerzyk został pobity, jednak bardziej bulwersujące było to, że na piersiach wycięto mu nożem znak nazistów, czyli swastykę. Ten sam symbol wycięto w polskiej fladze. Umieszczono też napis: Ten krzyż to dla Piłsudskiego. W tym przypadku nie było złudzeń, kto był odpowiedzialny za atak. Jednak to marynarz został postawiony przed sądem i oskarżony o symulowanie i próbę obarczenia winą Niemców. Skazano go na kilkutygodniowe więzienie. W tej sprawie interweniował sam komisarz generalny RP w Gdańsku Henryk Starsburger. Bezskutecznie.
Brutalne ataki
Innym głośnym incydentem było pobicie polskiego księdza, kapelana Westerplatte Leona Bemke. Duchowny bronił polskiego listonosza, którego na ulicy bez powodu okładał Niemiec Herbert Neubauer. Ten w odwecie swoją agresję skierował przeciwko księdzu, dotkliwie bijąc go po twarzy.
Ofiarą nazistowskich bojówek bardzo często padał również gdański restaurator Jan Majewski. Prowadzony przez niego lokal na Siedlcach był niejednokrotnie niszczony. Wybijano szyby, niszczono ekspozycję, bito gości i rodzinę restauratora. Szeroko rozpisywała się o tym prasa, jednak nikt nigdy nie poniósł żadnych konsekwencji. Powtarzające się ekscesy oraz strach przed kolejnymi atakami zmusiły Majewskiego do sprzedaży całego dobytku i opuszczenia miasta. Antypolonizm widoczny był na każdym kroku. W książce Westerplatte-Oksywie-Hel Piotr Derdej przytacza fragment rodzinnej historii:
Latem 1939 roku mój dziadek wybrał się ze swoimi dziećmi nad polskie morze, a w drodze powrotnej z Gdyni musiał przejechać pociągiem przez terytorium Wolnego Miasta Gdańska, gdyż innej drogi do centrum polski nie było. W powietrzu czuło się już nadciągającą wojnę. Kiedy pociąg zbliżał się do gdańskiego terytorium polscy kolejarze szczelnie pozamykali wszystkie drzwi i okna, informując pasażerów, żeby byli przygotowani na wszystko i w razie zagrożenia kładli się na podłogę. Była noc. Pociąg bez zatrzymywania mknął przez terytorium Wolnego Miasta, gdy nagle ciszę rozdarł dźwięk tłuczonych szyb. To Niemcy gdańscy, zaczajeni wzdłuż torów, obrzucali polski pociąg kamieniami.
Zbrodnie na Pomorzu
Agresja Niemiec na Polskę we wrześniu 1939 roku dobitnie uwypukliła intencje gdańskich nazistów wobec Polaków zamieszkujących Wolne Miasto Gdańsk. Pokazuje to choćby atak na Pocztę Polską, która nie była strategicznym obiektem, a mimo to skierowano przeciw pocztowcom znaczące siły. Starano się zlikwidować wszystko co polskie, a także aresztować i wymordować polską inteligencję czy działaczy polonijnych.
Kierowniczą rolę w ujęciu i zabiciu Polaków miał oczywiście Albert Forster. Jeszcze przed wybuchem wojny rozporządzeniem Senatu Wolnego Miasta Gdańska powołano jednostkę szturmowo-wartowniczą SS-Wachsturmbann „Eimann”. To właśnie ta jednostka odpowiedzialna była za rozstrzelanie obrońców Poczty Polskiej w Gdańsku, a także brała udział w zbiorowych egzekucjach w Lasach Piaśnickich czy likwidacji pacjentów szpitali psychiatrycznych z polskiego Pomorza.
Na bazie Wachsturmbann „Eimann” sformowano ponadto załogę obozu koncentracyjnego Stutthof. Na uwagę zasługuje fakt, że dowódca tej zbrodniczej formacji, czyli Kurt Eimann po wojnie był wielokrotnie przesłuchiwany. Przyznał się do udziału w zbrodniach m.in. do zabicia 1200 pacjentów zakładów psychiatrycznych. W rezultacie sąd w Hanowerze skazał go w 1968 roku na cztery lata więzienia, z czego odsiedział dwa.
Brutalność nazistowskich napastników spotkała także dużą część działaczy polonijnych mieszkających w Gdańsku, którzy z początkiem wojny zostali aresztowani i zamordowani w obozie Stutthof lub w Piaśnicy. Taki los spotkał m.in: nauczyciela, współorganizatora harcerstwa polskiego w WMG Alfa Liczmańskiego, redaktora naczelnego „Gazety Gdańskiej” Władysława Cieszyńskiego, publicystę i działacza oświatowego Władysława Pniewskiego, katolickiego duchownego Franciszka Rogaczewskiego czy wspomnianego ks. Bronisława Komorowskiego. Szacuje się, że Niemcy zamordowali około 40 tys. osób na Pomorzu Gdańskim.
red./
źródło: ciekawostkihistoryczne.pl/